Chory entuzjazm - to często grozi pracownikowi

Pamiętam taki moment w moim życiu zawodowym i mojego brata, on w korporacji a ja w placówce oświatowej, gdy braliśmy na siebie więcej, niż potrafiliśmy unieść, podejmowaliśmy się zadań fizycznie "nie do zrobienia", a już na pewno nie w pojedynkę. 
Napisać projekt w dwa dni - tylko ona, wypełnić kilka dzienników za innych kolegów w parę tylko godzin, przed kontrolą - tylko ona. 
Przerobić stos zleceń i faktur - to na jego biurko...

I już - tak po prostu: kilka ćwierci - od  śmierci. Od szaleństwa, od choroby, załamania...
Część ludzi drwiła, część - dorzucała jeszcze do roboty coś, znajdując na tyle naiwnych. Wtedy łatwo niby było nam (może bardziej mi) zauważyć, że już powinniśmy zacząć mówić: "dość". Początkowo moją reakcją na niepowodzenia była somatyzacja, gardło wysiadało ale i moje nerwy... byłam w rozsypce, zmęczona i niewyspana.... kiedy indziej pobudzona, czasem niecierpliwa czy złośliwa, kłótliwa. Mówiłam głośno, zbywałam kogoś. Ale starałam się pracę wykonywać skupiona, poważnie i najlepiej jak potrafiłam, ze szkodą niestety dla czasu osobistego i moich bliskich. Ponawiałam wciąż nieskuteczne próby i wzmożone wysiłki, traciłam perspektywę, wszystko zaczęło się walić... Sukces nie nadchodził, mnożyła się ilość wrogów lub dołujących osób... Ludzie ironizowali. Nawet bliscy - odwracali się.

Dopiero wiele lat później zrozumiałam swoją naiwność i prostotę poglądów: praca mnie definiuje... Ale dlaczego??? Jeśli nie osiągamy sukcesu lub nie spotykamy się z uznaniem adekwatnym, co do ilości włożonej pracy, powinno zadziałać ostrzeżenie, pojawić się pewne zwątpienie "czy aby to miejsce jest dla mnie". Zbyt często przecież towarzyszyło mi "poczucie zastoju", ciężar, rosła bezradność i zagubienie. 

W momentach gdy nasze wysiłki nie przynoszą rezultatów, zaczynamy najczęściej odczuwać narastającą frustrację, nie możemy też nic na to zjawisko poradzić. Cierpimy wreszcie autentycznie i prawdziwie. Zapalenie się żółtej lampki to już najpoważniejsze sygnały jakie wysyła nam organizm: pojawienie się objawów psychosomatycznych, takich jak zmęczenie, wyczerpanie, drażliwość, niepokój - czasem anemia, bezsenność, nawracające bóle głowy czy kręgosłupa a także ogromne problemy trawienne - częste wizyty w toalecie i bolesność, zgaga, niestrawność.

Objawy te mają wpływ nie tylko na naszą pracę, ale również na emocjonalne nastawienie do wykonywanych zadań. Przestajemy nawet lubić to miejsce w którym codziennie przychodzi nam walczyć o przetrwanie... Czekamy na urlop, na weekend. Już w poniedziałek tak intensywnie myślimy o sobocie i niedzieli. Unikamy zadań...

Co nas boli najbardziej??? To właśnie poczucie utraty kontroli nad sytuacją i wewnętrznej pustki. To odczucie lęku i paniki, zagrożenie porażką lub kompromitacją... Ucieczka przed pracą lub ilość zwolnień lekarskich, niewydolność, poczucie gorszej wartości prowadzi wiele osób do prawdziwej apatii. Wtedy następuje rezygnacja i wycofujemy się coraz bardziej z większości aktywności w naszym życiu. Przestaje nas cieszyć nawet to, co zwykle pomagało żyć...
Zmęczeni i w poczuciu przegranej nie mamy sił na zdobywanie kolejnych celów, nawet na podjęcie radykalnej decyzji o zmianie... przyczyn klęski szukamy w sobie, nie w trudności zadania. Umniejszamy też znaczenia naszej wiedzy i przygotowaniu. Zarządzanie pracą wymaga przecież wysiłku, a my właśnie stoimy pod ścianą...

Nie rozumujemy z tej perspektywy, że to nasz entuzjazm był chory i niczym nieuzasadniony. Że ulegliśmy chwili - złudzeniu, iluzji...  Że zniszczyło nas wyhodowane podejście: kult pracy... Wszystko albo nic, jakie wyznawaliśmy przez lata podporządkowując się liście życzeń i płac. Wszystko ponad...
 

W tych okolicznościach towarzyszy nam już tylko poczucie bezsilności... 
A słabych - nie lubi nikt. Nikt się z nimi nie przyjaźni. Nikt się też z nimi nie liczy....

Jedyne co podzielamy z innymi to nie jest radość i entuzjazm - ale ogarniające nas co rano, przed wyjściem z domu lub zaraz gdy kończy się weekend, dolegliwości fizyczne jak i psychiczne... One to w połączeniu z kiepskim stanem emocjonalnym mogą nas ostatecznie doprowadzić do stanu całkowitego wypalenia, czyli odczuwania, że nasze wysiłki są bezskuteczne i bezsensowne. Nawet w sferach najbardziej bezpiecznych. 
Pamiętajmy o tym... że jesteśmy cenni, nie anulujmy tego, nie podporządkujmy się nawykowi, modzie na niewolnictwo... To często wyrok. 

Nie rezygnujmy nigdy z siebie, nie zapominajmy, że tej wartości nie da się zastąpić żadną rzeczą, cyfrą na koncie w banku, przedmiotem, wyjazdem czy awansem.

 

Komentarze

Popularne posty