Wolność vs. zależność
Wszystko w wolności... wszystko tkwi w decyzji, niezależnej i własnej.
W tej - jaką uniesiemy.
W tym tkwi tajemnica każdego naszego działania.
Nie tylko sukcesu, czasem jedynie satysfakcji choć pozbawionej sukcesu. Lepiej przegrać to, w co naprawdę autonomicznie weszliśmy - niż czuć zależność i uległość przez większą część życia. Myśleć o tym, że ktoś cały czas wydaje mi polecenia lub tłumaczy mi zachowawcze reakcje: "dbam o ciebie", czy też "troszczę się, to co robimy... jest właśnie w trosce o ciebie".
Cierpienie odczuwamy w sytuacji niewygody - długu, gdy doświadczamy nieuregulowanej należności, zwłaszcza, przypominanej nam cyklicznie... załatwiona praca, pomoc w domu przy osobie chorej, pożyczka - która postawiła nas na nogi... Problem jest już historyczny, ale wciąż żywy - odgrzewany: konieczność dziękowania, bycia wdzięcznym przez całe życie.
Niewygoda - jak kamyczek uwierający w bucie.
Dlaczego tak nas osłabia...
Bo wzmacnia niewiarę we własne siły... Zależność od innych.
Wzbudza uległość - poddanie, które w efekcie odbiera poczucie sprawstwa i mocy...
Jesteśmy wtedy smutni i wycofani, sflaczali jak balony z których uciekło powietrze...
Rozglądamy się bezradni - jak porzucone zwierzę, jakbyśmy istnieli tylko w cudzym blasku, w cieple i świetle innej osoby, energii jej płomienia, i byli czymś w rodzaju lustra... Gdy nie dochodzi do głosu prawda o nas, a nasze wysiłki wydają się nic nie znaczące - zwyczajnie wypalamy się i znikamy...
Jak para rozpływająca się w powietrzu... Nie jesteśmy godni miłości, zaufania. Nabieramy też o sobie fałszywego przekonania: o swojej słabości, kruchości i niemocy. Bo nie staniemy się w życiu oparciem dla nikogo, bo nie możemy być podporą - opoką...
Wreszcie - że nie ma nas za co i dlaczego pokochać...
Nie ma w nas niczego interesującego, wyjątkowego, kolorowego.
Nie dajmy się w to uwikłać, bo nasze życie nie będzie miało smaku, zapachu, mocy...
Nic pikantnego i ostrego, nic barwnego się nie przydarzy - bo jakże miałoby się nam zdarzyć? Przestaniemy odczuwać radość, ciekawość, pasję i zainteresowanie rozwojem i zmianą...
Tacy jesteśmy z każdym dniem powszedni i szarzy...
W okresie zwykłym i niezwykłym...
Z czasem blakniemy... Jak kartka wyrwana z zeszytu.
Wreszcie znikamy, odchodzimy - w ciszy i zapomnieniu... Choć przecież są nas miliony.
W tej - jaką uniesiemy.
W tym tkwi tajemnica każdego naszego działania.
Nie tylko sukcesu, czasem jedynie satysfakcji choć pozbawionej sukcesu. Lepiej przegrać to, w co naprawdę autonomicznie weszliśmy - niż czuć zależność i uległość przez większą część życia. Myśleć o tym, że ktoś cały czas wydaje mi polecenia lub tłumaczy mi zachowawcze reakcje: "dbam o ciebie", czy też "troszczę się, to co robimy... jest właśnie w trosce o ciebie".
Cierpienie odczuwamy w sytuacji niewygody - długu, gdy doświadczamy nieuregulowanej należności, zwłaszcza, przypominanej nam cyklicznie... załatwiona praca, pomoc w domu przy osobie chorej, pożyczka - która postawiła nas na nogi... Problem jest już historyczny, ale wciąż żywy - odgrzewany: konieczność dziękowania, bycia wdzięcznym przez całe życie.
Niewygoda - jak kamyczek uwierający w bucie.
Dlaczego tak nas osłabia...
Bo wzmacnia niewiarę we własne siły... Zależność od innych.
Wzbudza uległość - poddanie, które w efekcie odbiera poczucie sprawstwa i mocy...
Jesteśmy wtedy smutni i wycofani, sflaczali jak balony z których uciekło powietrze...
Rozglądamy się bezradni - jak porzucone zwierzę, jakbyśmy istnieli tylko w cudzym blasku, w cieple i świetle innej osoby, energii jej płomienia, i byli czymś w rodzaju lustra... Gdy nie dochodzi do głosu prawda o nas, a nasze wysiłki wydają się nic nie znaczące - zwyczajnie wypalamy się i znikamy...
Jak para rozpływająca się w powietrzu... Nie jesteśmy godni miłości, zaufania. Nabieramy też o sobie fałszywego przekonania: o swojej słabości, kruchości i niemocy. Bo nie staniemy się w życiu oparciem dla nikogo, bo nie możemy być podporą - opoką...
Wreszcie - że nie ma nas za co i dlaczego pokochać...
Nie ma w nas niczego interesującego, wyjątkowego, kolorowego.
Nic pikantnego i ostrego, nic barwnego się nie przydarzy - bo jakże miałoby się nam zdarzyć? Przestaniemy odczuwać radość, ciekawość, pasję i zainteresowanie rozwojem i zmianą...
Tacy jesteśmy z każdym dniem powszedni i szarzy...
W okresie zwykłym i niezwykłym...
Z czasem blakniemy... Jak kartka wyrwana z zeszytu.
Wreszcie znikamy, odchodzimy - w ciszy i zapomnieniu... Choć przecież są nas miliony.
Komentarze
Prześlij komentarz