#Miłość do... czy - bycie na uwięzi

Nabywanie bliskości przez doświadczenie nie zawsze jest wyborem, czasem bywa koniecznością - kiedy indziej staje się naszą drugą naturą, dla innych - sednem ich życia.
Pogmatwane bywają koleje ludzkiego życia. Czasem jesteśmy rzuceni pomiędzy tych, jakich nie znamy lub nie akceptujemy. Czasem wychodzimy spośród takich...Ale za domem i bliskimi zawsze tęsknimy. Mimo waśni i sporów.
Zawsze pamiętam też, że książki - zwłaszcza te psychologiczne - podkreślają siłę relacji siostrzanej i braterskiej, miłości rodzeństwa, nierozerwalnej. Naturalnej, pełnej, powracającej wciąż.

Dwa razy podczas wyjazdu w okolice Kluszkowców - za Nowym Targiem miałam wyraźne doświadczenie takiego przywiązania. Wypoczywaliśmy tam grupą znajomych i przyjaciół, ze sporą gromadą dzieci w domowym zaciszu ośrodka rodzinnego. Zalew Czorsztyński w czasie pięknej pogody był dla nas miejscem docelowym, pamiętam mecze siatkowej piłki plażowej oraz wodne kąpiele, ale nigdy nie zapomnę historii jaka nam się zdarzyła. Której staliśmy się mimowolnymi świadkami.
Dzień w którym po zabawie w parku linowym, "małpim gaju" zdecydowaliśmy się na przejazd naszych dzieci letnim torem saneczkowym. Czy to była dobra decyzja??? Do dziś zadaję sobie pytanie. Być świadkiem czyjejś przypadkowej śmierci??? Czy taka sytuacja - nas czasem nie wybiera sama...
Była z nami grupa innych dzieci, wypoczywająca letnia kolonia, dzieci z Ukrainy czy Białorusi... Goście lokalnej parafii. Jeden z nich wychylił się na zakręcie, może nawet odpiął pasy, wstał w swojej gondoli. Najbliższy słup, nas zakręcie, na drodze dwóch chłopców - jednemu z nich praktycznie odciął głowę...
A na trasie - były i nasze dzieci, na niesamowity wrzask, krzyki, zatrzymanie kolejki, zbiegające dzieci - wszystkie matki, jak stały z kawą i zapiekankami, wyrwały pędem pod górę.
Co było we mnie, jak i w ilu mikrosekundach pomyślałam o mojej córce na trasie. Mgnienie... Ta miłość to zrobiła we mnie. Czy dodała skrzydeł, pędu... żadnej paniki tylko zryw w górę, ile sił... Bo "jakieś dziecko" , bo "czyjeś dziecko" - a każda miała nadzieję, że to nie jest jej dziecko... TYlko jakieś inne, czyjejś matki - innej kobiety.
Co się działo w naszych głowach??? Fantazja, jaką do dziś pamiętam i będzie mnie prześladowała - jedna myśl, do dziś  -"oby to nie było moje..." Jak błysk w oku, flash - strach, panika i lęk, przerażenie, zdrętwienie ciała i umysłu... Nogi z waty a zaraz potem, biegnące i niosące "co koń wyskoczył, jak koń wyrywałyśmy do przodu"
Salwa pytań we mnie, troski ale i panicznego strachu w głowie, nie odpuszczały: "Moja ty... Czy jesteś nadal żywa... Gdzie jesteś... Czy jesteś bezpieczna..."

Ale to też było czyjeś dziecko związane ze swoją mamą, z domem, z najbliższymi. Ono po wakacjach w Polsce nie wróciło do domu.
Przywiązanie, bliskość to wielka rzecz, gdy miłość jest obecna i prawdziwie jest  - strata odczuwana jest tym silniej, ból przeżywa się niewiarygodnie długo, samotność zaś - czuje się zawsze, choćby się miało innych dzieci troje, dwoje czy jedno więcej.
Strata kogoś ukochanego, boli pewnie tym bardziej, im dłużej z nim byliśmy - ale czy można ją stopniować??? Czy jest jakaś odpowiedź na pytanie: "która najbardziej, kto najważniejszy, kto???".

Czy płaczemy tylko po stracie tego uświadomionego, do kogo zdążyliśmy przywyknąć, kogo poznać???  Strata i gorycz jaka jej towarzyszy - jest większa niż cały kosmos.


Komentarze

Popularne posty