Wspomnienie o Jarku, moim przyjacielu w 1. rocznicę śmierci
Najpierw trwałam przy podjętej wcześniej decyzji, że nie napisałabym niczego, bo tyle już wypowiedziano słów. Bo doświadczenie osób jest przecież inne niż moje, a nawet wielokrotnie lepsze. Wyjątkowe… Bo tak mocno Jarek został w mej pamięci z nastoletniości, że najchętniej zatrzymałabym i zakopałabym ten „Jarka wpływ”, to wspomnienie tylko dla siebie. Ale dlaczego mam się tym nie dzielić?. Czemu tylko milczeć i żyć wspomnieniem…
I obudziły mnie słowa tego maila – wzywającego ostatni raz do wspomnień
o nim: „Wytryska z głębi naszych dusz strumień życia nadprzyrodzonego, którego
źródłem jest Duch Święty”. I jeszcze te słowa: „To On (Duch Święty oczywiście) oświeca
nas światłem wiary, budzi nadzieję zmartwychwstania, rozlewa w sercach miłość.
Z jego hojności otrzymujemy siedem darów, których pełnia jest w Tobie. Z jego
łaski pochodzą cnoty i dobre uczynki, które Twój Apostoł nazywa owocami Ducha
Świętego: „Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość,
uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22-23).
I jeśli mam w pamięci Jarka ze szkoły średniej, to już takiego, nie metodycznie
uformowanego, ale człowieka o takim kształcie, takich przymiotach, takim duchu,
u którego te owoce niezależnie od pory roku czy jego życia, rodziły się, i którymi
to dzielił się z każdym obficie.
Jarka poznałam w 2 klasie liceum, on wtedy był w technikum łączności,
starszy ode mnie o rok. Poznałam po prostu „muzycznego”, faceta z gitarą,
uśmiechem jaki rozbroił wszystkie moje lęki, obawy, niechęć i normalny strach
przed tym co nowe i nieznane. Było to przed wakacyjnym wyjazdem dzieci bożych
do Ostrowska. Nie miałam co ze sobą zrobić i gdzie się podziać na tych
wakacjach, żadnych pomysłów i na to spotkanie organizacyjne do Jarka
zaprowadziła mnie koleżanka z mojej klasy, Ania. Razem należeli do oazy
Mistrzejowickiej, ona animator, on – no właśnie – już wtedy
„człowiek-orkiestra”.
Ten wyjazd mnie uratował, zmienił mnie, w sytuacjach gdy byłam bezradna a czasem bezbronna i konflikcie z jakąś osobą, z rozsądkiem i wyważeniem słuchał każdej ze stron, był najlepszym z możliwych mediatorem i negocjatorem, dziś bym tak to nazwała. Jeśli jako świeżaki baliśmy się czegoś nie podołaliśmy, kierował do takich zajęć, gdzie mogłeś czuć się potrzebny i ważny i tak się czułam, a miałam niespełna 16 lat. Dla niego człowiek to było więcej niż dwie ręce do pracy, pytał, słuchał, i ten uśmiech... Tak, z początku czułam się zakłopotana, bo takich kolegów nie miałam w swojej szkole i klasie.
On był dla
drugiego człowieka, ale zawsze był sobą – w 100 procentach, autentyczny i w tym
co tu, w tej chwili i w tym działaniu. Zostawiał człowieka w tzw. spokoju – nie
weszłam dzięki niemu w oazę, ale kibicowałam nadal temu co robili z dziećmi i
dla dzieci z ubogich domów w parafii. Dawali im w Mistrzejowicach wszystko, ale
wielkie serce, na samym wejściu, na początku… potem czas, swój czas, a potem
wszystkie swoje zdolności, zasługi i inne ludzkie skarby. Z końcem klasy 3 LO
odnowiliśmy znajomość, aby wreszcie w 4 klasie był moją osobą towarzyszącą na
studniówce. Wiem, był z wieloma dziewczynami, bo dla niego to było zwyczajnie
nadzwyczajne, a przecież w mojej szkole i klasie znał tylko mnie i Anię, jak
przypuszczam. Zgodził się bez problemu, bo to Jarek, a Jarek nigdy nie
przewidywał, nie robił i nie stwarzał zbędnych problemów tam, gdzie nie było
ich, gdzie nie było dla nich miejsca.
I znów po latach trafiliśmy na siebie, było to pierwsze spojrzenie… On
tu, i ja też. Kim są ci ludzie, jeszcze nie wiem, ale jestem spokojna, bo widzę
jego uśmiechniętą, szczerą twarz może też lekko zaskoczoną w tym momencie. I te
ramiona jakie już znałam, które mnie witają w geście otwartym, tak wielkim, tak
pięknym, jakby mnie przytulał z całym światem. Z moim światem.
Gdy przyjechałam do Kluszkowców na wyjazd wspólnoty NamArka, nie było
to przeprowadzone przez jego, a inne ręce. Nawet nie
wiedziałam, że go tam spotkam i zobaczę… On z rodziną, a ja z córką, w
50% rodzinnego składu… Tam też pierwszy raz wpadłam jakoś tak – prosto,
szczerze i po ludzku, bezpiecznie - w ramiona naszego biskupa, a wtedy jeszcze naszego
księdza Grzegorza Rysia. Teraz już człowieka Łodzi, krakowianina w rzymskich
barwach purpury - kardynała.
Czy są w życiu przypadki? Są niespodzianki jakie przemieniają, czy więc i Pan Bóg nie jest ich żywym źródłem i dawcą. Bo myślę, że to On na mojej drodze postawił Jarka, a mnie na kawałek jego drogi – też zaprowadził. Nie zliczę wielu słów, dyskusji, nawet sporów, gwaru, śmiechu i łez, meczów siatkówki na jakich razem spotykaliśmy się w szkole, i tych muzycznych uniesień i wyróżnień jakie mnie spotkały z jego strony. Wyróżnień i zachęt w spojrzeniu, że dam radę, podołam, że liczy na mnie. Wie, bo mnie zna, ufa.
Każdego tak wyróżniał, bo każdy był dla niego jednostkowy, wyjątkowy, niepowtarzalny i piękny, i cenny. I tak pełen potencjału, że nikt nie uszedł jego uwagi.
Jestem pewna, że Ktoś miał pomysł na mnie i
moje życie, ale dawał mi znaki dyskretne i ludzi, pełnych miłości i troski,
pomiędzy tymi, co potrafią uderzyć słowem i czynem. Te łagodne znaki, ta radość
i prawdziwy ogień jaki w sobie Jarek nosił, płonie i płonął zawsze. Wtedy - zaskakiwał
mnie takimi szczyptami soli i pieprzu, takim smakiem życia. I to względem każdego.
Czasem pytałam cicho, jakim cudem obejmuje tak wiele i tak wielu…
Tylko Duch to wie, tylko Ten, który go
wyposażył i na co dzień Sobą napełniał.
Stąd te kończące wiadomość słowa, tak bardzo pasują mi do Jarka: „Cała nasza świętość, nasze osobiste podobieństwo do Ciebie, Chryste, ma źródło w Duchu Świętym, który w nas mieszka. Dlatego wierząc w to, wołamy: Niech nas uświęca Duch Twój, o Panie”.
Jak wiele z Jarka mieszka teraz, i nadal, we mnie…
Hmm, mam nadzieję, że oddam to i przekażę dalej, i dalej, i kolejnym osobom…
Komentarze
Prześlij komentarz