Uzależnienia czyli - życie #na_krawędzi


Oddajemy się wszelkiej naturalnej adrenalinie i stymulacji... 

Poszukujemy ryzyka i granicznych doznań. Niezwykle podoba nam się to, co możemy zrobić, czego dokonać razem, w grupie...
Grupa dodaje animuszu, jak alkohol, jest tłem i równocześnie - najgłośniejszym kibicem, źródłem dopingu, zachęty, stymulacji ciągnącej się w nieskończoność....
Tego co niektórzy nazywają "zachowaniem ryzykownym" podejmowanym nagle i bez zewnętrznego przymusu: hazard, poszukiwanie przygód i ekstremalnych miejsc podróży. czasem wchodzimy w świat większych emocjonalnych doznać rodzących się z zakorzenionej potrzeby - przeradzające się z czasem w szereg czynnościowych aktów, uzależnień behawioralnych - bójki, ustawki, sex przygodny, zakupy, pornografia, lekomania i narkomania, mocne doznania... Czerpiemy energię i uznanie wikłając się w drobne kradzieże, przestępstwa - zwykłe rozboje, które pchają nas dalej, wiążą się z ryzykiem wpadki i dotkliwej kary, odsłonięcia naszej tożsamości, odrzucenia - nie możemy już zejść z tej drogi - porzucić kuszącego nas i powszedniejącego tak przestępstwa. 


Choć niby przeszedł ten czas szkodliwych działań, które niosą ryzyko zakażenia, choroby innej niż uzależnienie - bo w tajemniczy sposób pozyskuję chemię w strzykawce, w niehigienicznych i koszmarnych warunkach ją tworzę, gotuję, ogrzewam, zdobywam, czuję ogień w żyłach gdy rozchodzi się po organizmie, makiwara, inne opiaty - morfina, a nie jestem pacjentem onkologicznym... Czas tych najgrubszych, mocnych używek, narkotyków - środków zmieniających naszą świadomość, zachowanie i percepcję... te i  inne historie, dają do myślenia co wrażliwszym. Inni poznają je tylko z filmów.

Alkoholu używamy w każdej postaci, początkowo na rodzinnych uroczystościach. Potem staje się towarzyszem wszelkiej rozrywki i aktywności - gdzie tylko można go załatwić, kupić, zrobić, gdzie brak jest też legalności - jest też owocem i motorem kradzieży.
Po co to robię, by nakarmić swoją słabość? Dla tego, co uległe, dla uzależnionej części siebie - dla jakiegoś potwora w środku???
Uzależnienie pojawia się tam, gdzie brak szczęścia, gdzie pustka. Gdzie brak akceptacji, troski, zainteresowania - gdzie zawsze była samotność... Boli to, że cały system właściwie wyraża aprobatę i zgodę (przyzwolenie) na uzależnienia wspierając najczęściej rodziny osób uzależnionych - cicho udzielając błogosławieństwa, publicznej zgody na ten proceder.
Do tego dochodzi więc i kapitulacja, po co walczyć??? Osobista słabość zostaje przyklepana, zrozumiana... A zgoda w człowieku dla "wszelkich uzależnień", zarówno fizycznych i emocjonalnych, powoli opanowuje wnętrze każdego z nas.  
Polskie i nie polskie wszechobecne "tak" dla uzależnienia od jakiejś substancji (bo to "musi być", to nas konstytuuje, to jest takie polskie), od ogólnego stanu "upojenia" nią powoli staje się faktem. Powoli też rośnie w siłę, szuka potwierdzeń i uzasadnień... 
Uzależnieni od sytuacji, czynności. Od bycia i działania w jakimś miejscu. Od człowieka... od jego typu zachowania... Od relacji, od jej braku, uczymy się jakiejś powtarzalność, regularności i jej dostarczania - bo nie jest do zniesienia to, co mogłoby nas zaskoczyć innością, świeżością barw. Coraz wyraźniej uzależnienia wyrysowują nam wzór w mózgu.
 
Nie potrafimy przestać. Nawet nie próbujemy mówić : "nie", "dość", "wystarczy". Wyrwać kluczyków samochodowych pijanej osobie. Nie chcemy odejść od stołu "z twarzą" jako pierwsi, w trakcie biesiady. Imienin, urodzin. 
Przestać palić - rzucić fajki, czy też spróbować dziś nie sięgać po środki nasenne. Musimy czymś "zająć" dłonie. Więc międlimy w nich e-papierosa...  
Nie potrafimy powiedzieć koniec, stop.

Na niby poszukujemy terapeuty uzależnień. Na chwilę, dla uspokojenia sumienia.

Może nawet nie mamy dla kogo się zmieniać??? Dla siebie samego też (popatrzmy na bohaterów filmów rodzimych filmów: "Najlepszy", a w opozycji do niego - na bohatera klasyka, "Skazany na bluesa". Co ze swym życiem zrobiły inne znane postaci - "Amy", czy partnerujący bohater "Narodzin gwiazdy" z Lady Gagą i Bradleyem Cooperem. Wiemy też jak wielkie znaczenie przypisuje się otoczeniu i rodzinie - o czym świadczą biografie i historie życia i odchodzenia Whitney Huston czy Michaela Jacksona...

Kochamy życie - wożąc się "na bandzie", krwawiące, ostre, takie co to boli... Takie "mięso" - życie na krawędzi.
 
Zadajecie sobie pytanie - po co i dla kogo?.... uwaga!!! 
Ciekawostki ciąg dalszy - faktycznie życie takie przynosi złudne poczucie szczęścia, może krótkotrwałego - ciężkiego, powtarzalnego i męczącego, naprawdę trudnego. Musimy się z niego tłumaczyć.
Pozostaje tylko pytanie, takie dla nas. Czy to właśnie jest "to szczęście" jakiego szukaliśmy - przez - całe swoje życie? To jest szczęśliwe życie? I co my teraz - kurcze - z nim poczniemy, jak je kontynuować, jak zakończyć. 
Co zrobimy z jego efektami. Z tym, co nam po nim pozostanie?


Czy da się je tak po prostu - przedreptać w bamboszach, czy na wątłych plastikowych szpileczkach - a może w klapkach... Czy też trzeba je pokonać w ciepłych i twardych, wojskowych butach.

Komentarze

Popularne posty